USADA oczywiście bardzo szybko zareagowała na wczorajsze oświadczenie Lance'a Armstronga, który oznajmił w nim, że ma już dość, chce żyć jak człowiek a nie więzień we własnym domu - obserwowany na każdym kroku. Amerykańska Agencja Antydopingowa uznała, że skoro facet wycofuje się z własnej woli - na pewno wszystkie podejrzenia miały dużo wspólnego z prawdą. W związku z tym chcą odebrać mu wszystkie zdobyte tytuły z Tour de France (lata 1999-2005).

Mimo, że poza zeznaniami nie mają żadnego dowodu rzeczowego, żadnej pozytywnej próbki od razu uznali człowieka za winnego, któremu należy odebrać wszystko... I co najgorsze sam im na to pozwolił. Okazuje się, że robiąc ten krok w tył - USADA ma prawo tak postąpić...

Nie potrafię zrozumieć teraz po co to zrobił. Już nie jest ważne czy rzeczywiście za każdym razem zażywał jakieś środki czy nie... A jeżeli tak to udało mu się to zataić i dzięki temu bez dowodów rzeczowych nie powinno do czegoś takiego dojść. Mam nadzieję, że pojawią się jakieś dalsze wyjaśnienia. Głupie i bezmyślne byłoby zakończenie tej sprawy, po tylu latach - w ten właśnie sposób.

Zawsze był i mimo wszystko będzie moim kolarskim idolem.

Ze wszystkich mediów jedynie UCI wyjaśniło jak sprawa wygląda z ich strony:
The UCI notes Lance Armstrong’s decision not to proceed to arbitration in the case that USADA has brought against him. 
The UCI recognises that USADA is reported as saying that it will strip Mr. Armstrong of all results from 1998 onwards in addition to imposing a lifetime ban from participating in any sport which recognises the World Anti-Doping Code. 
Article 8.3 of the WADC states that where no hearing occurs the Anti-Doping Organisation with results management responsibility shall submit to the parties concerned (Mr Armstrong, WADA and UCI) a reasoned decision explaining the action taken. 
As USADA has claimed jurisdiction in the case the UCI expects that it will issue a reasoned decision in accordance with Article 8.3 of the Code. 
Until such time as USADA delivers this decision the UCI has no further comment to make. 
UCI Press Services


Lance Armstrong ma już dość... walki w USADA w sprawie jego rzekomego szprycowania środkami dopingującymi w czasie Tour de France za czasów jego niesamowitych zwycięstw. Sprawa tego czy rzeczywiście używał substancji niedozwolonych czy nie jest bardzo kontrowersyjna. Od strony medycznej ciężko było mu coś udowodnić ze względu na leki, które przyjmował i które na pewno przyjmuje do tej pory z powodu choroby jaką pokonał - m.in. testosteron.
USADA uparcie przez wiele lat szukała dowodów rzeczowych i do dziś - nie ma nic, poza jednym zeznaniem pana Floyda Landisa, który wraz z Armstrongiem startował w barwach grupy US Postal Service. Zeznał, że Armstrong uczył ich "sztuczek" dopingu. I znów - nie ma na to żadnych dowodów, są tylko słowa bez jakiegokolwiek poparcia. A Landis, który w 2006 roku wygrał Tour de France - sam wpadł za doping i utracił tytuł. W jego przypadku dowody były jednoznaczne.
Powstaje teraz pytanie jak na oświadczenie Armstronga zareaguje USADA. Czy uzna, że sprawa została przez nich wygrana i postanowią odebrać mu wszystkie tytuły z TdF i może dodatkowo ukarać go przymusową przerwą od startu w jakichkolwiek zawodach kolarskich, czy dadzą sobie spokój...
Wg mnie prawo nie powinno w tej chwili działać wstecz - skoro nie udało im się niczego na niego znaleźć od 2002 roku, nie powinni wyciągać żadnych konsekwencji z jego wycofania się już z tej sprawy - tylko po ludzku zamknąć sprawę i zająć się bieżącymi kolarzami.
Ale jak to będzie - na pewno okaże się najpewniej w ciągu najbliższych dni.

Mój rower troszkę się rozchorował, kilka dni temu tylne koło zaczęło nieprzyjemnie ósemkować. Najprawdopodobniej z powodu silniejszego uderzenia. Mam wrażenie, że stało się to podczas powrotu z Holandii, kiedy to "delikatnie" rower został wrzucony do luku bagażowego.
Jak dobrze byłoby gdyby inni rowerzyści również z taką troską podchodzili do swoich maszyn. Jak widzę te skrzypiące, trzaskające, dramatycznie ósemkujące rowery jadąc do pracy i nie tylko... Jak można na czymś takim się poruszać? Wychodzę z założenia, że należy dbać o rower... zawsze!
Tak czy siak dziś bez jazdy na trenażerze i jutro tramwaj - huurrra <ironia mode on>

Garmin Edge 800 - świetny komputer pokładowy dla rowerzystów. Polecam.
A tutaj jego reklama, najlepsza jak do tej pory.


Garmin Edge 800 from Wildruf on Vimeo.

W tytule nazwa trenażera jest nieco inna od tej podawanej we wcześniejszych wpisach. A wszystko przez dzisiejszą przesyłkę. Otóż przyjechał do mnie trenażer nieco inny, a mówiąc konkretniej - lepszy niż chciałam. Elite SuperCrono Power Mag poza elastogelową rolką, 8-biegową manetką oraz bidonem i potnikiem w komplecie, różni się też od wcześniejszych modeli budową ramy. Jest ona o tyle fajna, że na opór w trakcie jazdy ma też wpływ ciężar rowerzysty.

Cieszę się z zakupu, jestem ciekawa jak wypadnie w praktyce.

Nie miałam jeszcze zbyt wiele czasu aby mu się przyjrzeć, bo jeszcze jestem w pracy. Więcej informacji następnym razem :)


A tutaj filmik z Tour de France 2011 i jednocześnie test tego trenażera:

Polowanie na trenażer, który wcześniej się upatrzyło wcale nie należy do czynności prostych. Fakt, że dany sklep rowerowy twierdzi, że go posiada w swojej ofercie wcale nie oznacza, że tak jest w rzeczywistości. Ludzkie lenistwo i niedbałość o w tej dziedzinie sprawiły, że straciłam zaufanie do niektórych sklepów www. Zdobycie trenażera Elite Novo Mag obecnie jest już niemożliwe, chyba, że mówimy o nowej dostawie, która pojawić ma się na początku września - ale wtedy jego cena będzie o 200 zł wyższa - czyli kosztować będzie 750 zł. Dla mnie nieco za dużo, szczególnie jeżeli mówimy o pierwszym trenażerze w życiu.
Na szczęście udało mi się zdobyć maszynę z serii Novo, ale o półkę wyższą czyli model Elite Novo Mag Force. Wszystko za pośrednictwem sklepu TwojaMerida.pl - tutaj również oferta w internecie nie jest zbyt aktualna, ale zdzwonienie się z nimi przyniosło bardzo pozytywny rezultat ponieważ ten trenażer załatwią mi w promocyjnej cenie, bardzo zbliżonej do ceny modelu wcześniej poszukiwanego.
Trenażer jest już zamówiony i ma pojawić się u mnie na początku przyszłego tygodnia. Jak już tylko będzie na pewno coś o nim napiszę.


"Nie będzie wymówek" oczywiście mam tu na myśli jazdę na rowerze. Już niedługo brzydka pogoda, zima czy zwykłe lenistwo nie będą przeszkodą. Chcę w najbliższym czasie (w ramach prezentu na zbliżające się urodziny) nabyć trenażer rowerowy, dzięki któremu będę mogła jeździć okrągły rok. Zdaję sobie sprawę, że po pewnym czasie jest to nudne - ciągle te same widoki, stojące powietrze etc, ale motywuje mnie możliwość zwiększenia swoich osiągnięć wytrzymałościowych i utrzymanie formy.
Wybrany trenażer to Elite Novo Mag, jeden z podstawowych trenażerów.
Parametry:

  • Trenażer magnetyczny tj. sterowny manetką która oddala lub zbliża magnesy do koła zamachowego i dzięki temu zmniejsza lub zwiększa opór toczenia.
  • Przystosowany zarówno do górskich jak i szosowych rowerów z kołami 24", 26" 28" lub 29"
  • Rolka z elastogelu, zapewnia lepszy chwyt, bardziej cichą pracę (zmniejszeniu hałasu o 50% w porównaniu do rolek metalowych) i mniejsze zużycie opon o ok. 20% w porównaniu z rokami metalowymi
  • Szybki w instalacji, wystarczy tylko postawić rower, założyć manetkę na kierownicę i już można trenować
  • Obciążenie może być regulowane za pomocą manetki + przełożenia w rowerze.
  • Regulacja manetki jest 5-stopniowa
  • Kolor trenażera - biało-czerwony
  • Zalecany dla każdego kto chce potrenować w zimie bez wychodzenia z domu.
  • Trenażer ten jest dobrą propozycją dla mieszkańców w bloku czy innym podobnym budynku mieszkalnym, gdzie ciche urządzenie jest wskazane.
  • W zestawie zacisk do tylnego koła
Czytałam o nim wiele pozytywnych recenzji, szczególnie na serwisach zagranicznych. Mam nadzieję, że się sprawdzi :)
Martwiłam się przez chwilę co zrobić z licznikiem, którego nie posiadam, a zdobycie licznika na tylne koło nie jest aż takie proste i tanie. Ale okazało się, że do urządzeń Garmina jest dodatkowy gadżet - sensor prędkości i kadencji montowany na tylnym widelcu, także problem z głowy, kwestia tylko zamówienia. 
Jak już trenażer się zjawi to na pewno coś o nim napiszę.

Minęło już kilka ładnych dni od powrotu do kraju, także czas najwyższy coś skrobnąć na temat naszej wyprawy po Holandii :)

Wakacje te bez wątpienia były dla nas wyjątkowe, ponieważ po raz pierwszy wybraliśmy się zagranicę z naszymi rowerami. Dodatkowo po raz pierwszy mieliśmy przyjemność lecieć samolotem. Tym sposobem nasze rowery odrobinę rozkręcone i zapudełkowane leciały razem z nami w luku bagażowym, do którego zostały wrzucone (obsługa lotniska z bagażami nie obchodzi się delikatnie, także jeszcze przed wejściem na pokład samolotu byliśmy ciekawi czy jeszcze mamy na czym poruszać się po Holandii). Podróż z Warszawy do Amsterdamu trwa zaledwie dwie godziny. Po wylądowaniu na Schiphol, drugim pod względem wielkości lotnisku w Europie, bardzo szybko odnaleźliśmy się w nowym miejscu i w ciągu około godziny byliśmy gotowi do dalszej drogi. Skręcając nasze maszyny (które na szczęście mocno nie ucierpiały) poznaliśmy sympatycznych Kanadyjczyków z Vancouver, którzy podobnie jak my, przyjechali tutaj, aby poznać na własnej skórze rowerowe uroki Holandii.

nasz środek transportu z Warszawy do Amsterdamu
rowery już złożone, zaraz wyjeżdżamy
Było samo południe kiedy wyjechaliśmy z lotniska i obraliśmy kierunek na Hagę. Pierwsze spotkanie z holenderską infrastrukturą rowerową było dla nas szokujące. Po pierwsze dwukierunkowa szeroka droga rowerowa rozpoczynająca się jeszcze pod samym wyjściem z hali lotniska, po drugie osobna sygnalizacja świetlna dla rowerzystów, która dodatkowo za pomocą sygnału informowała o ewentualnych pojazdach zbliżających się do przejazdu., po trzecie - bardzo jasne i wszechobecne znaki informujące o kierunku i odległości do innych miejscowości. Już wtedy wiedzieliśmy, że jazda będzie bardzo przyjemna. Rowerzystów jest bardzo dużo (nie widać jeszcze tego na zdjęciu poniżej), trzeba mieć oczy dookoła głowy i co ważne trzymać się prawej krawędzi drogi rowerowej, ponieważ najczęściej wyprzedzającymi nas rowerzystami byli panowie w wieku średnim poruszający się na kolarkach, których pozazdrościłby nie jeden amator kolarstwa szosowego.

wyjazd z lotniska Schiphol
Tego dnia w planach mieliśmy zwiedzenie parku Avifauna (ogród zoologiczny z ogromną ilością gatunków ptaków) w miejscowości Alphen aan den Rijn, jednak okazało się, że oznakowania dojazdu w jednym miejscu były błędne i straciliśmy zbyt dużo czasu. Dlatego prosto pojechaliśmy w kierunku Hagi zwiedzając po drodze Lejdę (Leiden). Lejda należy do jednego z najstarszych miast w Holandii, tutaj urodził się Rembrandt, poza tym znajduje się tutaj najstarszy uniwersytet, założony w 1575 roku. W Lejdzie po raz pierwszy mieliśmy okazję skorzystać z usług holenderskiego VVV czyli informacji turystycznej. W każdym VVV poza uzyskaniem informacji na każdy turystyczny temat można zakupić regionalne pamiątki oraz mapy i przewodniki turystyczne po całym kraju lub określonym regionie. Pracownicy zawsze byli niezwykle sympatyczni i pomocni. Mieliśmy za sobą ciężką i nieprzespaną noc, zaczęliśmy się zastanawiać czy nie zatrzymać się w Lejdzie na noc, jednak okazało się, że nie ma tutaj żadnego pola namiotowego. Nie było wyjścia, musieliśmy pokonać jeszcze kawałek drogi i dotrzeć do wcześniej upatrzonego w internecie campingu na przedmieściach Hagi.

wjazd do Leiden
Centrum Leiden, jeden z niewielkich portów
Leiden, dworzec kolejowy i autobusowy
Droga na Hagę
Na miejscu okazało się, że camping ma w swojej nazwie cztery gwiazdki (Duinhorst) i reprezentuje bardzo wysoki poziom, a przy okazji ceny nie są odstraszające i zachęcają ogromną ilość turystów do korzystania z ich usług. Od bardzo sympatycznego Pana w recepcji otrzymaliśmy w cenie przewodnik po Hadze oraz mapę, a także dokładne wskazówki jak drogami rowerowymi dotrzeć do kilku ważnych punktów. Nie da się ukryć, byliśmy tym zaskoczeni, w Polsce nigdy nie spotkaliśmy się z takim podejściem do turystów.
Rozbiliśmy namiot, odświeżyliśmy się i mimo, że byliśmy padnięci postanowiliśmy pojechać do Scheveningen oddalonego o zaledwie 4 km. Jest to dzielnica Hagi, pełni funkcję nowoczesnego nadmorskiego kurortu, znajduje się tutaj bardzo dużo hoteli, restauracji oraz kasyn. Najbardziej charakterystyczną budowlą jest Hotel Kurhaus. Nam wydał się nieco kiczowaty, ale z pewnością jest bardzo wyróżniającym się elementem architektury.
Na głównym deptaku, rozciągającym się przy szerokiej i piaszczystej plaży po raz pierwszy mieliśmy styczność z tamtejszym wymiarem sprawiedliwości. Otóż rozpędzeni na rowerach, w końcu bez sakw, wjechaliśmy na deptak i nie zauważyliśmy po drodze, że obowiązuje tu zakaz jazdy na rowerze. Pan policjant szeroko się uśmiechną, my również i dalej już spacerowaliśmy z naszymi jednośladami. Obawiam się, że gdyby ta sytuacja miała miejsce w naszym kraju, skończyłaby się albo mandatem albo co najmniej dłuższą pogawędką. Pooddychaliśmy świeżym morskim powietrzem, zrobiliśmy zakupy na kolację i ruszyliśmy z powrotem na camping. W tamtym momencie naszym jedynym marzeniem był już tylko sen po bardzo aktywnych 24 h na nogach.

Scheveningen - Hotel Kurhaus od strony centrum
Scheveningen - centrum
Scheveningen - Hotel Kurhaus
Scheveningen - deptak
Nasz namiot, rowery i sąsiedzi
Holandia, dzień 1
Amsterdam - Haga
dystans ok. 72 km
 
Już niedługo kolejne wpisy z relacją :)