Widzę, że jeszcze nie wspomniałam o Majowej Łódzkiej Masie Krytycznej, która miała miejsce w ostatni piątek - 25 maja.
Od razu powiem, że mamy nowy rekord w postaci ilości uczestników - pojawiło się 1431 osób.

Rekordem także była długość trasy. Pokonaliśmy ok 22 km. Dla mnie osobiście jest to krótki dystans, ale zdaję sobie sprawę, że dla wielu był to swojego rodzaju wyczyn (szczególnie dla najmłodszych uczestników, którzy dzielnie kręcili w towarzystwie swoich rodziców/opiekunów). Poza tym w tłumie prawie 1.5 tysiąca rowerzystów jazda nie należy do wybitnie komfortowych. Ciągłe przyspieszanie albo zwalnianie do żółwiego tempa - niestety, taki urok. Nie zmienia jednak faktu, że tym razem było bardzo bezpiecznie i spokojnie. Ewentualnych kraks było wg mnie bardzo mało. Słyszałam o jednej - kiedy to jedna dziewczyna wpadła na rower strażniczki miejskiej, ale nic poważnego się tam nie stało (jedna osoba gwałtownie zahamowała, druga już nie zdążyła).

Nie da się ukryć, że tak długa kolumna masy jest w stanie zablokować porządny kawałek miasta. Tak oczywiście się stało i to w kilku ważnych miejscach. Przejazd kolumny przez jedno skrzyżowanie trwał od 12-15 minut jak można było zobaczyć to na kilku filmach na youtube'ie. Większe ulice jakie przecinaliśmy to Kościuszki, Mickiewicza, Politechniki, Pabianicka, Rzgowska, Piotrkowska.

Przerażająca myśl: Patrząc na tworzące się gigantyczne korki miałam przed oczami zeszłoroczny "wypadek" podczas jednej z mas krytycznych w Brazylii gdzie kierowca auta z premedytacją wjechał w kolumnę, rozjeżdżając kilkunastu rowerzystów (nikt mocno nie ucierpiał!). Na szczęście u nas jest obstawa policji, z tyłu i z przodu kolumny więc czuję się nieco bezpiecznej, jednak boki nie są tak chronione - oby nic takiego u nas nigdy nie miało miejsca! Wariatów "za kółkiem" nie brakuje.

Czy padnie kolejny rekord już za niecały miesiąc? Zobaczymy już 29 czerwca :)





W końcu udało nam się zorganizować wypad do Arboretum w Rogowie, położone ok 40 km od Łodzi. Łącznie pokonaliśmy niemalże 82 km. Pogoda do jazdy była rewelacyjna - bez upału, ale też przeszywającego chłodu - w sam raz. Znów troszkę upiekły mi się łapy oraz ryjek (z wyraźnym wyróżnieniem okularów przeciwsłonecznych).

Po drodze mieliśmy kilka przygód.
Po pierwsze wpadliśmy na wyścig kolarski organizowany przez ŻTC. Ba, ruszyliśmy na starcie wraz z jedną grupą - jednak Panowie w wieku słusznym okazali się mocniejszymi zawodnikami niż na to wyglądali i nie dali nam nawet najmniejszych szans :) Choć zabawnie wyglądało kiedy na linii startu ustawiły się 3 osoby na rowerach innych niż kolarki wyposażeni w sakwy :D





Naszą pogoń za peletonem niestety musieliśmy przerwać w momencie kiedy Kuba w okolicach Kalonki stracił jedną dętkę - na szczęście wymiana odbyła się bezproblemowo i po kilku minutach mogliśmy ruszyć dalej i pod tym względem więcej przygód nie było.

Nie da się ukryć - trasa od północnej strony Brzezin do Rogowa jest w porządku, asfalt w całkiem niezłym stanie. Miejscami można pojechać drogą "dziką" przez łąki. W jednym miejscu pojechaliśmy szlakiem PTTK - i jak zawsze szlak okazał się prawie odpowiedni dla rowerów szczególnie naszych (prawie robi dużą różnicę). Dużo piachu, ostrych kamieni, etc. Ale nie mogło być inaczej - bez problemu przebiliśmy się przez leśny szlak i już prawie byliśmy na miejscu. Do samego Rogowa pozostało zaledwie kilka km.












Kiedy dotarliśmy do rogowa okazało się, że u Kuby rozwinęła się paskudna infekcja spojówki oka, która okazała się obrzękiem spowodowanym przez soczewkę. Dlatego darował sobie zwiedzanie Arboretum w tym stanie i niestety jak najszybciej wrócił do Łodzi :(
My natomiast pospacerowaliśmy po ogrodzenie, zwiedziliśmy muzeum przyrodnicze, zjedliśmy małe co nieco i niebawem także wróciliśmy. (w trakcie takich dystansów każdy spacer niestety troszkę rozleniwia i wybija z rytmu :/)








Powrót już nie był tak przyjemny jak droga wcześniejsza. Okazuje się, że miejscowości położone na południe od Brzezin mają pokręcony układ i dlatego, żeby nie błądzić między nimi cofnęliśmy się do samych Brzezin i dalej pojechaliśmy drogą do Andrespola. Tutaj popełniliśmy jeden błąd - niepotrzebnie wpakowaliśmy się w ul. Rokicińska - poruszało się baaardzo dużo samochodów, tworzyły się korki przez co jechaliśmy poboczem, które było większym offroadem niż wcześniejszy szlak rowerowy... straciliśmy tutaj więcej czasu niż gdybyśmy wybrali dłuższą trasę przez Wiśniową Górę i dalej ulicą Kolumny do Rzgowskiej (tak jechaliśmy tydzień temu).

Tak czy siak wycieczka nam się udała. Przez cały weekend od piątku zrobiliśmy ok 140 km co nas cieszy - jest to dobre przygotowanie przed kręceniem w Holandii :)


Trasa rowerowa 1561024 - powered by Bikemap 

Cały czas dopracowujemy trasę na Holandię. Obecnie mamy plan wstępny na wszystkie dni samej jazdy:
  • dzień 1. Amsterdam - Den Haag - ok. 50 km
  • dzień 2. Den Haag - Rotterdam - ok. 60 km
  • dzień 3. Rotterdam - Anwerpen - 96 km
  • dzień 4. Antwerpen - Eindhoven - 84 km
  • dzień 5. Eindhoven (Sint-Oedenrode) - Bennkom - 75 km
  • dzień 6. Bennekom - Utrecht (Odijk) - ok 35 km
  • dzień 7. Utrecht - Amsterdam - 40 km
W kilku miejscach jak Antwerpia, Amsterdam i Bennekom planujemy zostać dłużej niż 1 dzień.

Noclegi na polach namiotowych nie wyszły aż tak wysokie jak myślałam, że będą na początku. Nie licząc Amsterdamu (nie mam jeszcze pewności jak długo tam będziemy) wyliczyłam ok 77 euro za 6 noclegów dla dwóch osób. Owszem jest to sporo w porównaniu w Polskimi cenami, ale patrząc na standard tych pól - prezentują się o wiele lepiej niż te u nas. Plus korzysta z nich masa ludzi.

Według pierwszych planów po przylocie do Amsterdamu mieliśmy zostać tam na jeden dzień, ale byłoby to marnowanie czasu - w Amsterdamie za dłużej chcemy się zatrzymać na sam koniec wyprawy (stąd i tak mamy lot powrotny do Polski). Tego dnia po skręceniu rowerów na lotnisku chcemy na spokojnie dojechać do Hagi - jest to tylko 40 km. Może uda nam się pierwszego dnia załapać na zwiedzanie Madurodamu, który położony jest blisko naszego pola namiotowego (4 km).
Musimy koniecznie pamiętać aby kupić bilety wstępu do wszelakich miejsc, które chcemy zobaczyć - online. Wtedy ceny są niższe o ok 5-10% a bilety mają długi czas ważności.

PS. Mój blog jest też dostępny pod krótszym aliasem - www.rowerowanie.glt.pl

W końcu zrobiła się ładna pogoda. W sobotę aby wyrwać się z bałaganu jaki panował w mieście (święto Łodzi, juwenalia, urodziny manufaktury, noc muzeów, pfffff za dużo tego...) pojechaliśmy w stronę Brzezin przebijając się wcześniej przez Kalonkę, Grabinę, Moskwę.
Pierwsze większe kółko na Scotcie.
Moja opinia nadal nie uległa zmianie - śmiga się na nim rewelacyjnie! W dodatku na kilku fragmentach mieliśmy bardzo ładny równy asfalt - można było zaszaleć.

A oto traska:



A tu kilka fotek:












Inwestycja w rower to jedno, ale jeszcze kilka innych rzeczy do jazdy by się przydało... :)

Muszę koniecznie zainwestować w spodnie kolarskie 3/4 z wkładką damską. Jak na razie mam tylko jedną parę spodenek z pieluchą, na które zakładam zwyczajne sportowe spodnie. Nie jest to zbyt wygodne szczególnie w cieplejsze ale nie upalne dni. Bardzo mi się przydadzą sensowne typowo kolarskie spodnie...
Upatrzyłam już sobie gatki firmy Rogelli w całkiem przyzwoitej cenie.

Dodatkowo po ostatniej przejażdżce do Lasu Łagiewnickiego wiem, że muszę uzbroić się w okulary z wymiennymi soczewkami (ciemną - polaryzacyjną; żółtą - rozjaśniającą; przezroczystą - zwyczajną ochronną).
Przez 8 km jechałam z małą muszą w oku, która uparcie jechała na gapę... Nigdy więcej takich sytuacji!



Ciekawą opcją wydają mi się okulary Goggle E766-1.

Wysokiej jakości soczewki poliwęglanowe i polaryzacyjne zastosowane w okularach zapewniają ochronę przed szkodliwym promieniowaniem UVA i UVB.
Soczewki polaryzacyjne ograniczają do minimum wpływ wszelkiego rodzaju odblasków, czy oślepień przy bardzo silnym świetle, polepszają kontrast widzenia, likwidują odbicia światła od płaskich powierzchni (woda, śnieg, piasek, szosa).
Soczewki wykonane z poliwęglanu charakteryzują się wysoką twardością i odpornością na zarysowania. Soczewki nie powodują zniekształceń i zaburzeń widzenia.
System Lens Change umożliwia wymianę soczewek, by dopasować okulary do aktualnych warunków atmosferycznych - patrz instrukcja.
Oprawka wykonana z grilamidu TR 90, wysokiej jakości odmiany nylonu, wyjątkowo odpornej na rozciąganie i wyginanie. Materiał wytrzymały na uderzenia, elastyczny, przyjemny w dotyku, o właściwościach antyalergicznych. Okulary wykonane z grilamidu są lekkie, wytrzymałe i wygodne w użytkowaniu.
Regulowane gumowane noski i gumowane końcówki zauszniki zapewniają komfort użytkowania.
Kategorie szkieł i przepuszczalność światła:
 * szkła przyciemnione: kat.3 - intensywne światło słoneczne - 8%-18%
 * szkła rozjaśniające: kat.1 – słabe światło słoneczne – 43% - 80%
 * szkła przezroczyste: kat.0 – bardzo słabe światło słoneczne - 80%-100%

Jeszcze jedna rzecz a mianowicie koszyk na bidon... w poprzednim rowerze nie miałam generalnie żadnego przez geometrię tamtej ramy - nie była ona ani trochę wygodna do korzystania z bidonu w trakcie jazdy. Teraz już jest inaczej. Szukam jakiegoś ala szosowego, lekkiego, ciemnego, póki co nie mam nic konkretnego na oku :) Ale muszę się pospieszyć :)

Jak to jest, że przez cały tydzień kiedy człowiek musi pracować od rana do wieczora i nie może wtedy znaleźć dłuższej chwili na większy rowerowy dystans to jest piękna i słoneczna pogoda,
a jak tylko przychodziło weekend to zaczyna bezustannie padać deszcz i jest zimno? Świat jest pokręcony...

Dziś tak właśnie było. Dzień zapowiadał się świetnie. W regionie organizowane były 3 fajne imprezy rowerowe, w tym 2 dla dzieci, które niestety nie wypadły tak fajnie przez poranną ulewę i niską temperaturę.
Sama miałam jechać na Rajd do Parku Krajobrazowego Wzniesień Łódzkich, ale kiedy obudziłam się o 7 rano i zobaczyłam co dzieje się za oknem... poszłam dalej spać. Niestety jazda w strugach deszczu to nie jest to Tygryski lubią najbardziej :( "Na szczęście" jak wstałam pogoda nie uległa zmianie. Gdyby było inaczej, mówiąc delikatnie, nie byłabym pocieszona...

Muszę pokręcić teraz więcej, żeby przyzwyczaić się do nowej maszyny nabytej w ostatni czwartek (taaak, koniec z gadaniem który rower wybrać ;P powrócę do tematu jak będę szukać szosówki).
Jest to wcześniej wspomniany Scott Sub 30. Świetny rower... kręci mi się na nim strasznie lekko i wygodnie :)
Jedyna wada to aż 4 podkładki pod mostkiem, troszkę zbyt wysoko zamieszczona jest przez to kiera i postawa jest nieco mniej aerodynamiczna. W przyszłości pewnie coś z tym zrobię :)


Jestem pod wrażeniem tylnej przerzutki Shimano Deore RD-M592 Shadow, bardzo fajnie wykonana, sztywna, mocna i biegi zmienia się bezszelestnie (póki jej nie zapiaszczyłam). Nawet nie śmiem jej porównywać z wcześniejszą Acerą :P

Po raz pierwszy też jeżdżę na manetkach Alivio. Milo, że zajmują mało miejsca na kierownicy. Dzięki temu jest więcej przestrzeni na światło i GPS, że też pomyślę o mapniku na dłuższe trasy :)

Mam nadzieję, że będzie to ostatnia wypocina pod tytułem "a może jednak ten rower...".
Dziś wszystko się wyjaśniło.

W Gold Sporcie wpadł mi w oko rower obok, którego już nie raz przechodziłam i wiedząc, że będzie on na mnie lekko za duży wiedziałam, że nie jest on dla mnie. Jak się okazało niesłusznie. Fakt, jest z 1-2 cm na mnie za wysoki, ale wg Pana Tomasza jest to dozwolona granica tolerancji, także nie mam się o co martwić. Na długość na szczęście idealny i prowadzi mi się go bardzo wygodnie i lekko.

Mowa o Scott Sub 30 z rocznika 2011.

Stoją jeszcze dwa osobniki tego roweru w odosobnieniu. Może się okazać, że są to ostatnie "sztywniaki" dostępne w GS. Rowery nie posiadające amortyzatora zwyczajnie się nie sprzedają i zalegają w magazynach sklepowych - tak jak mój przyszły Sub.

  • Wymiary: XS S M L XL
  • Waga: 11.80 kg
  • Rama: SUB Alloy with EVO Dropout, 700c
  • Widelec: Scott SUB straight alloy fork 700C, V-Brake
  • Stery: Ritchey Comp Logic Zero, semi integrated
  • Przerzutka (tył): Shimano Deore RD-M592 SGS, 27 Speed
  • Przerzutka (przód): Shimano Alivio FD-M430 black
  • Manetki: Shimano Alivio SL-M430, Rapidfire plus 2
  • Klamki hamulców: Scott Comp 1.9
  • Hamulce: Scott Comp V-Brake
  • Korbowód: Shimano FC-M430-8, 48 x 36 x 26 T
  • Oś korbowodu: Shimano BB-ES 25 / 68-121mm
  • Kierownica: Scott SUB 1, Oversize 31.8mm 9° Bend, 600mm
  • Mostek: Scott Alloy, 31.6mm, 4 bolt
  • Pedały: Wellgo 127 S
  • Sztyca: Scott Alloy, 31.6mm
  • Siodło: Scott SUB SC-19
  • Piasta (Przód): Scott CO-31
  • Piasta (Tył): Shimano FH-RM 60
  • Łańcuch: KMC X.9
  • Kaseta: Shimano CS HG 30-9, 11-32 T
  • Szprychy: stainless black, 14G/2mm
  • Obręcze: Rigida DP 2000 700C, 32H, cnc
  • Opony: Continental Sport Contact 622-37C

Następną grubszą trasą jaką chcemy zrobić jest wypad do Holandii i zwiedzenie najciekawszych miejsc w części centralno-zachodniej kraju.

Wyjazd rozpocznie się 17 lipca, tego dnia mamy lot z Warszawy Okęcie do Amsterdamu Schiphol.

Główne miejsce na trasie:

  1. Amsterdam
  2. Haarlem (20 km)
  3. Zandvoort (9.3 km)
  4. Leiden (33.5 km)
  5. Den Haag (21.8 km)
  6. Delft (10.3 km)
  7. Rotterdam (16.2 km)
  8. Dordrecht (22.4 km)
  9. Breda (33.6 km)
  10. [Belgia] Antwerpen (54.6 km)
  11. [Belgia] Turnhout (50.9 km)
  12. Eindhoven (50.4 km)
  13. 's-Hertogenbosch (36.5 km)
  14. Arnhem (63.8 km)
  15. Bennekom (16.9 km)
  16. Ede (5 km)
  17. Utrecht (46.3 km)
  18. Amsterdam (39.3 km)


Trasa rowerowa 1561024 - powered by Bikemap 
Trasa jest jeszcze do głębszego przeanalizowania i oznaczenia miejsc noclegowych. Dokładny przebieg trasy mam wrażenie, że poznamy dopiero na miejscu po tym jak zakupimy mapę z wykazem dróg rowerowych w Holandii.

Czyli kolejne łowy "sztywniaka"...

Za poradą kilku rowerowych znajomych zainteresowałam się rynkiem rowerowym w Czechach. Kilka sklepów oferowało w sprzedaży rower Cube SL Cross 50, jednak podobnie jak u nas - to tylko dane i sposób na wypozycjonowanie się w google pod tym hasłem wśród czeskich sklepów. W Czechach ten rower również nie jest dostępny i nie będzie. Coś jest nie tak z Cubem, chyba plotki o wycofywaniu się stają się prawdziwe.

Scott Metrix 40 2012 jest kolejnym rowerem, który w pewien sposób wpadł mi w oko. Cóż, jest sztywny, dość lekki i pod względem funkcjonalnym - w sam raz. Szkoda tylko, że nie ma pivotów na przedni bagażnik, ale chyba wytrzymam, najwyżej w wyższej potrzebie zainwestuje w obejmy.

Co ważne jest dostępny bez większych problemów.

Jego dane:
  • Wymiary - Men: XS / S / M / L / XL; Solution: XS / S / M / L
  • Waga - 11.60 kg
  • Rama - New Metrix V-Brake, 6061 Alloy, FlatBar specific Geometry
  • Widelec - Metrix V-Brake
  • Stery - Ritchey OE Logic Zero, semi integrated
  • Przerzutka (tył) - Shimano RD-M 360 Acera, 24 Speed
  • Przerzutka (przód) - Shimano FD-M191
  • Manetki - Shimano ST-EF 51
  • Klamki hamulca - Shimano ST-EF 51
  • Hamulce - Tektro RX1
  • Korbowód - Shimano FC-M171, 48x38x28, w/ chainguard
  • Oś korbowodu - Shimano BB-UN 26, 68-122mm
  • Kierownica - Scott Hot Rod, T shape Flat, 600mm, 9° bend
  • Mostek - Scott Alloy, 31.8mm, 4 bolt
  • Pedały - Wellgo 127 A
  • Sztyca - Scott Alloy, 27.2
  • Siodło - Scott SC-19
  • Piasta (Przód) - Scott CO-21
  • Piasta (Tył) - Shimano FH-RM 30
  • Łańcuch - KMC Z-7
  • Kaseta - Shimano CS-HG31, 11-32T
  • Szprychy - stainless black, 14G, 2mm
  • Obręcze - Ryde DP 2000, 700C, 32H, CNC
  • Opony - Kenda Kwest, 700 x 32C

Teraz czas na kolejną wizytę w Gold Sporcie. Może uda się go przymierzyć :)

Podjazd i zjazd, kolejny podjazd i w nagrodę zjazd [...].

Tak w dużym skrócie można określić jazdę po Jurze Krakowsko - Częstochowskiej.

Wybór tego miejsca na tegoroczną majówkę okazał się generalnie strzałem w 10-tkę. Jest to miejsce gdzie każdy rowerzysta znajdzie coś gdzie siebie. Dzika przyroda w postaci Ojcowskiego Parku Narodowego. Dużo tras szosowych o różnorodnym ukształtowaniu terenu, a także PTTKowskie szlaki rowerowe dla tych lubiących bardziej ekstremalną jazdę. Historia Polski zamknięta w murach licznych zamków, które bez wątpienia są wizytówką tego regionu.

Nasz wyjazd rozpoczął się 28 kwietnia o 5 rano. Wraz z rowerami wpakowaliśmy się do pociągu relacji Łódź - Częstochowa i po ponad 2 godzinach byliśmy na miejscu. Twarze nam się uśmiechały na widok dużej liczby rowerzystów w pociągu - bardzo fajnie, że coraz więcej osób wybiera tą metodę podróżowania i zwiedzania wybranych regionów.

Dzień 1. Częstochowa - Mirów



Z Częstochowy wydostaliśmy się ulicą Legionów w kierunku Olsztyna. Tutaj jechaliśmy długą i bardzo ładnie utrzymaną drogą rowerową. Po kilku kilometrach wpadliśmy w las. Warunki jazdy nieco się zmieniły, na pierwszym z większych podjazdów pojawiła się potrzeba zejścia z roweru i pomaszerowania z nim pod górkę. Było warto, bo po dostaniu się na szczyt wzniesienia widok był bardzo obiecujący. W oddali widać było już pierwszy zamek jaki chcieliśmy zwiedzić czyli zamek w Olsztynie.

Będąc już na zamku pozostawiliśmy rowery wraz z sakwami tuż przy wejściu - bardzo sympatyczny Pan, który sprzedawał bilety wstępu zaoferował się, że rzuci na nie okiem. Dzięki temu na spokojnie mogliśmy zwiedzić cały zamek i nieco odpocząć od rowerowania. Tym bardziej, że trafiliśmy na bardzo ładną pogodę - temperatura w najcieplejszym momencie dnia sięgała 30-35 st. C.



Za Olsztynem rozpoczęły się większe podjazdy. Przyznam się bez bicia, że momentami miałam już dość :) Na szczęście po każdym pokonanym podjazdem była chwila wytchnienia podczas zjazdu. Prędkości podczas zjazdów były dość konkretne, kilka razy przekroczyliśmy 50 km/h. Tego dnia nie mieliśmy już innych punktów do zwiedzenia także depnęliśmy i popołudniu dotarliśmy do naszego pierwszego miejsca noclegowego czyli Mirowa.

Mirów także jest szczęśliwym posiadaczem zamku, jednak jego zwiedzanie pozostawiliśmy sobie na dzień następny. Po rozbiciu namiotów mieliśmy już tylko siłę na kolację oraz grę w karty.

Przed wyjazdem cała nasza trójka popełniła jeden błąd taktyczny, dało się to odczuć po pierwszym dniu rowerowania - wszyscy byliśmy spaleni od słońca i nikt z nas patrząc na wcześniejsze prognozy pogody nie pomyślał, aby wziąć ze sobą preparat do opalania z filtrem. Nauczka na przyszłość :)

Dzień 2. Mirów - Podzamcze
Z samego rana zwiedziliśmy zamek w Mirowie - najmniejszy z tych, które mieliśmy na liście. Zwiedzanie ograniczyło się do krótkiego spaceru dookoła ruin, ponieważ wszystko było ogrodzone i wstęp był zabroniony. 


Następnie podjechaliśmy do Bobolic oddalonych od Mirowa o niecałe 2 km. Zamek w Bobolicach zrobił na nas ogromne wrażenie tym bardziej, że od roku 1998 trwa tutaj remont i rekonstrukcja. Wstęp kosztował nas 10 zł od głowy, nie mało, jednak biorąc pod uwagę jak te środki są wykorzystywane nie żal nam było ani jednej złotówki. Sami zobaczcie:




Po udanym zwiedzaniu i sesji fotograficznej na tle zamku wróciliśmy do Mirowa na nasze pole namiotowe.



Po spakowaniu ruszyliśmy w kierunku Podzamcza położonego kilka kilometrów na wschód od Ogrodzieńca. Już na samym początku jazdy powitały nas dwa wredne podjazdy, które pokonywać musieliśmy w pełnym, palącym słońcu. Dopiero w Kroczycach znaleźliśmy sklep, w którym zaopatrzyliśmy się w kremy na naszą opaleniznę (spaleniznę) :) Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej, w kierunku Giebła. Okazało się, że nasza zdolność poruszania się w terenie tutaj zawiodła, w Kiełkowicach pominęliśmy drogę (skrót), która bezpośrednio prowadziła do Podzamcza, tym sposobem jadąc dalej musieliśmy się zmierzyć z najwyższym podjazdem w okolicy. Nie byliśmy zachwyceni patrząc na niego z dołu (max nachylenie 8.4 %), ale nie było wyjścia...


Do samego Podzamcza dotarliśmy ok godziny 18. Pole namiotowe okazało się bardzo przyzwoite, zadbane. Nie byliśmy tutaj sami, poza nami były trzy inne grupy rowerzystów oraz mały zwierzyniec właścicieli pola. Po rozbiciu namiotów wybraliśmy się do "centrum" na kolację. Chcieliśmy także załapać się na wieczorne zwiedzanie zamku, ale niestety nie zdążyliśmy. Także ten punkt programu musieliśmy pozostawić na dzień następny.
Wieczorem tradycyjnie odbyła się gra w karty (Maciek jak zawsze musiał wszystkich pokonać) oraz ustalanie trasy na kolejny dzień.





Dzień 3. Podzamcze - Ojców


Ustalona przez nas trasa zapowiadała się radośnie, mieliśmy do pokonania ponad 50 km. Pogoda jak można się domyślać cały czas poprawiała nam opaleniznę. Podjazdy na samym początku dawały w kość. Dopiero w miejscowości Sułoszowa nasze nogi mogły naprawdę odpocząć - do samego Ojcowa mieliśmy piękny zjazd.
Po drodze zatrzymaliśmy się w Pieskowej Skale, zwiedziliśmy dziedziniec tutejszego zamku oraz zobaczyliśmy słynną Maczugę Herkulesa - prawdę mówiąc na zdjęciach wygląda na większą niż w rzeczywistości :)



Do Ojcowa dojechaliśmy bardzo szybko, od samego wjazdu dało się odczuć przyjemny chłód który pochodził od otaczającego lasu i rzeki Prądnik położonej w dolinie.
Pole namiotowe w Ojcowie znajduje się na samym początku miejscowości od strony północnej. Rozstawiliśmy nasze małe domki i bez sakw udaliśmy się na zwiedzanie Ojcowa.
Jako, że Ojców leży na terenie Ojcowskiego Parku Narodowego nie spodziewajmy się po nim wielkiego kurortu. Jest tu sklep, informacja turystyczna, bar - grill oraz kilka pensjonatów.

Dość ciekawą ikoną Ojcowa jest kaplica pw. św. Józefa Robotnika zwana Kaplicą Na Wodzie pochodzi z 1901 r. Zbudowana na planie krzyża, na filarach zamocowanych na dnie Prądnika. Według tradycji, usytuowanie kaplicy nad Prądnikiem związane było z zarządzeniem cara Mikołaja II, który zabronił budowania obiektów sakralnych na ziemi ojcowskiej, wobec czego kaplicę wzniesiono "na wodzie”.

Kaplica na Wodzie

Zamek w Ojcowie

Brama Krakowska

Dzień 4. Ojców - Kraków


To był ostatni dzień naszej jazdy przez Jurę Krakowsko-Częstochowską. Rozpoczął się dość chłodno, a wszystko dzięki jaskiniom, które mieliśmy okazję zobaczyć. Chłodno gdyż temperatura zarówno w Grocie Łokietka jak i Jaskini Wierzchowskiej nie przekraczała 7.5 st C. Szczególnie przyjemne okazało się zwiedzanie tej drugiej, tutaj grupa osób oprowadzanych przez przednika liczyła całe 3 osoby - czyli tylko nas, dzięki temu mogliśmy wszystko dokładnie zobaczyć i bez problemu porozmawiać z przewodniczką.





Była już godzina 17.00. Wsiedliśmy na rowery i nasz następny dłuższy przystanek miał już miejsce w Krakowie. Do samego Krakowa jechało się bosko - ok. 24 km zjazdu. Można powiedzieć, że już na początku Krakowa skończyły się przyjemności naszej wycieczki. Najpierw troszkę pobłądziliśmy - kilka osób kierowało nas w zupełnie innych kierunkach. Po dotarciu do centrum postanowiliśmy jednak poczekać na nocny pociąg do Łodzi, który z dworca Kraków teoretycznie odjeżdżał o 1:50. Niestety na miejscu okazało się, że pociąg ten nie zabiera rowerzystów - na początku i końcu składu były kuszetki (znając życie puste...). Mieliśmy przed sobą całą noc na nogach w oczekiwaniu na pociąg, który odjeżdżał dopiero o 8:50 rano. Zostawiliśmy wszystkie nasze bagaże w schowku na dworcu i ruszyliśmy na miasto. Kryzys na spanie przyszedł ok godziny 2:00, jednak przez chłód nie udało nam się zdrzemnąć nawet na chwilę. Ok godziny 5:00 postanowiliśmy pójść do poczekalni w głównym budynku dworca - tutaj zupełnie odechciało nam się spać dzięki Panom z ochrony, którzy kazali opuścić nam budynek gdyż w regulaminie jest wyraźnie napisane, że "zabrania się jeżdżenia na rowerze" w budynku. Nie daliśmy za wygraną. Panowie wybitnie nie rozumieli co oznacza "na rowerze"... Jako, że my prowadziliśmy rowery (nie byliśmy "na" tylko obok) i był to nasz opłacony bagaż, nie opuściliśmy budynku tak jak chcieli tego ochroniarze, którzy na siłę wymyślali na poczekaniu nieracjonalne argumenty. Skarga została oczywiście napisana i wysłana do PKP (Popsujemy Każdą Podróż) wraz z informacją, że Panowie z ochrony pełniący służbę tamtego dnia przysypiali sobie elegancko na ławeczkach nie zwracając uwagi zupełnie na nic (poza nami). Póki co odzewu brak.

Tak czy siak wyjazd zaliczam do bardzo udanych pomimo wielu cierpkich słów wypowiadanych na widok podjazdów i kilku zgrzytów z osobami trzecimi. Bardzo fajnie, że tym razem byliśmy w składzie 3-osobowym. Był z nami Kuba (baaaardzo dobry znajomy), który wybrał się na rowerową wycieczkę z sakwami po raz pierwszy i który (co najważniejsze) został zarażony i planuje już kolejny wypad :)

Wnioski na następne wyjazdy:
  • zabrać krem do opalania
  • nabyć mapnik (ciągłe zatrzymywanie się, żeby sprawdzić mapę jest nieco drażniące, szczególnie po 10 razie)