W tytule nazwa trenażera jest nieco inna od tej podawanej we wcześniejszych wpisach. A wszystko przez dzisiejszą przesyłkę. Otóż przyjechał do mnie trenażer nieco inny, a mówiąc konkretniej - lepszy niż chciałam. Elite SuperCrono Power Mag poza elastogelową rolką, 8-biegową manetką oraz bidonem i potnikiem w komplecie, różni się też od wcześniejszych modeli budową ramy. Jest ona o tyle fajna, że na opór w trakcie jazdy ma też wpływ ciężar rowerzysty.

Cieszę się z zakupu, jestem ciekawa jak wypadnie w praktyce.

Nie miałam jeszcze zbyt wiele czasu aby mu się przyjrzeć, bo jeszcze jestem w pracy. Więcej informacji następnym razem :)


A tutaj filmik z Tour de France 2011 i jednocześnie test tego trenażera:

Polowanie na trenażer, który wcześniej się upatrzyło wcale nie należy do czynności prostych. Fakt, że dany sklep rowerowy twierdzi, że go posiada w swojej ofercie wcale nie oznacza, że tak jest w rzeczywistości. Ludzkie lenistwo i niedbałość o w tej dziedzinie sprawiły, że straciłam zaufanie do niektórych sklepów www. Zdobycie trenażera Elite Novo Mag obecnie jest już niemożliwe, chyba, że mówimy o nowej dostawie, która pojawić ma się na początku września - ale wtedy jego cena będzie o 200 zł wyższa - czyli kosztować będzie 750 zł. Dla mnie nieco za dużo, szczególnie jeżeli mówimy o pierwszym trenażerze w życiu.
Na szczęście udało mi się zdobyć maszynę z serii Novo, ale o półkę wyższą czyli model Elite Novo Mag Force. Wszystko za pośrednictwem sklepu TwojaMerida.pl - tutaj również oferta w internecie nie jest zbyt aktualna, ale zdzwonienie się z nimi przyniosło bardzo pozytywny rezultat ponieważ ten trenażer załatwią mi w promocyjnej cenie, bardzo zbliżonej do ceny modelu wcześniej poszukiwanego.
Trenażer jest już zamówiony i ma pojawić się u mnie na początku przyszłego tygodnia. Jak już tylko będzie na pewno coś o nim napiszę.


"Nie będzie wymówek" oczywiście mam tu na myśli jazdę na rowerze. Już niedługo brzydka pogoda, zima czy zwykłe lenistwo nie będą przeszkodą. Chcę w najbliższym czasie (w ramach prezentu na zbliżające się urodziny) nabyć trenażer rowerowy, dzięki któremu będę mogła jeździć okrągły rok. Zdaję sobie sprawę, że po pewnym czasie jest to nudne - ciągle te same widoki, stojące powietrze etc, ale motywuje mnie możliwość zwiększenia swoich osiągnięć wytrzymałościowych i utrzymanie formy.
Wybrany trenażer to Elite Novo Mag, jeden z podstawowych trenażerów.
Parametry:

  • Trenażer magnetyczny tj. sterowny manetką która oddala lub zbliża magnesy do koła zamachowego i dzięki temu zmniejsza lub zwiększa opór toczenia.
  • Przystosowany zarówno do górskich jak i szosowych rowerów z kołami 24", 26" 28" lub 29"
  • Rolka z elastogelu, zapewnia lepszy chwyt, bardziej cichą pracę (zmniejszeniu hałasu o 50% w porównaniu do rolek metalowych) i mniejsze zużycie opon o ok. 20% w porównaniu z rokami metalowymi
  • Szybki w instalacji, wystarczy tylko postawić rower, założyć manetkę na kierownicę i już można trenować
  • Obciążenie może być regulowane za pomocą manetki + przełożenia w rowerze.
  • Regulacja manetki jest 5-stopniowa
  • Kolor trenażera - biało-czerwony
  • Zalecany dla każdego kto chce potrenować w zimie bez wychodzenia z domu.
  • Trenażer ten jest dobrą propozycją dla mieszkańców w bloku czy innym podobnym budynku mieszkalnym, gdzie ciche urządzenie jest wskazane.
  • W zestawie zacisk do tylnego koła
Czytałam o nim wiele pozytywnych recenzji, szczególnie na serwisach zagranicznych. Mam nadzieję, że się sprawdzi :)
Martwiłam się przez chwilę co zrobić z licznikiem, którego nie posiadam, a zdobycie licznika na tylne koło nie jest aż takie proste i tanie. Ale okazało się, że do urządzeń Garmina jest dodatkowy gadżet - sensor prędkości i kadencji montowany na tylnym widelcu, także problem z głowy, kwestia tylko zamówienia. 
Jak już trenażer się zjawi to na pewno coś o nim napiszę.

Minęło już kilka ładnych dni od powrotu do kraju, także czas najwyższy coś skrobnąć na temat naszej wyprawy po Holandii :)

Wakacje te bez wątpienia były dla nas wyjątkowe, ponieważ po raz pierwszy wybraliśmy się zagranicę z naszymi rowerami. Dodatkowo po raz pierwszy mieliśmy przyjemność lecieć samolotem. Tym sposobem nasze rowery odrobinę rozkręcone i zapudełkowane leciały razem z nami w luku bagażowym, do którego zostały wrzucone (obsługa lotniska z bagażami nie obchodzi się delikatnie, także jeszcze przed wejściem na pokład samolotu byliśmy ciekawi czy jeszcze mamy na czym poruszać się po Holandii). Podróż z Warszawy do Amsterdamu trwa zaledwie dwie godziny. Po wylądowaniu na Schiphol, drugim pod względem wielkości lotnisku w Europie, bardzo szybko odnaleźliśmy się w nowym miejscu i w ciągu około godziny byliśmy gotowi do dalszej drogi. Skręcając nasze maszyny (które na szczęście mocno nie ucierpiały) poznaliśmy sympatycznych Kanadyjczyków z Vancouver, którzy podobnie jak my, przyjechali tutaj, aby poznać na własnej skórze rowerowe uroki Holandii.

nasz środek transportu z Warszawy do Amsterdamu
rowery już złożone, zaraz wyjeżdżamy
Było samo południe kiedy wyjechaliśmy z lotniska i obraliśmy kierunek na Hagę. Pierwsze spotkanie z holenderską infrastrukturą rowerową było dla nas szokujące. Po pierwsze dwukierunkowa szeroka droga rowerowa rozpoczynająca się jeszcze pod samym wyjściem z hali lotniska, po drugie osobna sygnalizacja świetlna dla rowerzystów, która dodatkowo za pomocą sygnału informowała o ewentualnych pojazdach zbliżających się do przejazdu., po trzecie - bardzo jasne i wszechobecne znaki informujące o kierunku i odległości do innych miejscowości. Już wtedy wiedzieliśmy, że jazda będzie bardzo przyjemna. Rowerzystów jest bardzo dużo (nie widać jeszcze tego na zdjęciu poniżej), trzeba mieć oczy dookoła głowy i co ważne trzymać się prawej krawędzi drogi rowerowej, ponieważ najczęściej wyprzedzającymi nas rowerzystami byli panowie w wieku średnim poruszający się na kolarkach, których pozazdrościłby nie jeden amator kolarstwa szosowego.

wyjazd z lotniska Schiphol
Tego dnia w planach mieliśmy zwiedzenie parku Avifauna (ogród zoologiczny z ogromną ilością gatunków ptaków) w miejscowości Alphen aan den Rijn, jednak okazało się, że oznakowania dojazdu w jednym miejscu były błędne i straciliśmy zbyt dużo czasu. Dlatego prosto pojechaliśmy w kierunku Hagi zwiedzając po drodze Lejdę (Leiden). Lejda należy do jednego z najstarszych miast w Holandii, tutaj urodził się Rembrandt, poza tym znajduje się tutaj najstarszy uniwersytet, założony w 1575 roku. W Lejdzie po raz pierwszy mieliśmy okazję skorzystać z usług holenderskiego VVV czyli informacji turystycznej. W każdym VVV poza uzyskaniem informacji na każdy turystyczny temat można zakupić regionalne pamiątki oraz mapy i przewodniki turystyczne po całym kraju lub określonym regionie. Pracownicy zawsze byli niezwykle sympatyczni i pomocni. Mieliśmy za sobą ciężką i nieprzespaną noc, zaczęliśmy się zastanawiać czy nie zatrzymać się w Lejdzie na noc, jednak okazało się, że nie ma tutaj żadnego pola namiotowego. Nie było wyjścia, musieliśmy pokonać jeszcze kawałek drogi i dotrzeć do wcześniej upatrzonego w internecie campingu na przedmieściach Hagi.

wjazd do Leiden
Centrum Leiden, jeden z niewielkich portów
Leiden, dworzec kolejowy i autobusowy
Droga na Hagę
Na miejscu okazało się, że camping ma w swojej nazwie cztery gwiazdki (Duinhorst) i reprezentuje bardzo wysoki poziom, a przy okazji ceny nie są odstraszające i zachęcają ogromną ilość turystów do korzystania z ich usług. Od bardzo sympatycznego Pana w recepcji otrzymaliśmy w cenie przewodnik po Hadze oraz mapę, a także dokładne wskazówki jak drogami rowerowymi dotrzeć do kilku ważnych punktów. Nie da się ukryć, byliśmy tym zaskoczeni, w Polsce nigdy nie spotkaliśmy się z takim podejściem do turystów.
Rozbiliśmy namiot, odświeżyliśmy się i mimo, że byliśmy padnięci postanowiliśmy pojechać do Scheveningen oddalonego o zaledwie 4 km. Jest to dzielnica Hagi, pełni funkcję nowoczesnego nadmorskiego kurortu, znajduje się tutaj bardzo dużo hoteli, restauracji oraz kasyn. Najbardziej charakterystyczną budowlą jest Hotel Kurhaus. Nam wydał się nieco kiczowaty, ale z pewnością jest bardzo wyróżniającym się elementem architektury.
Na głównym deptaku, rozciągającym się przy szerokiej i piaszczystej plaży po raz pierwszy mieliśmy styczność z tamtejszym wymiarem sprawiedliwości. Otóż rozpędzeni na rowerach, w końcu bez sakw, wjechaliśmy na deptak i nie zauważyliśmy po drodze, że obowiązuje tu zakaz jazdy na rowerze. Pan policjant szeroko się uśmiechną, my również i dalej już spacerowaliśmy z naszymi jednośladami. Obawiam się, że gdyby ta sytuacja miała miejsce w naszym kraju, skończyłaby się albo mandatem albo co najmniej dłuższą pogawędką. Pooddychaliśmy świeżym morskim powietrzem, zrobiliśmy zakupy na kolację i ruszyliśmy z powrotem na camping. W tamtym momencie naszym jedynym marzeniem był już tylko sen po bardzo aktywnych 24 h na nogach.

Scheveningen - Hotel Kurhaus od strony centrum
Scheveningen - centrum
Scheveningen - Hotel Kurhaus
Scheveningen - deptak
Nasz namiot, rowery i sąsiedzi
Holandia, dzień 1
Amsterdam - Haga
dystans ok. 72 km
 
Już niedługo kolejne wpisy z relacją :)